so:text
|
– Voodoo?
– Można to tak określić – Bolesny wyraz jego twarzy powiedział mi, że on nie ująłby tego tak nawet za milion lat.
– Choć właściwie tej nazwy nie używano od już od kilku stuleci. Ani nie nazywano tak tego u źródeł. Upraszczasz zresztą jak większość ludzi, którym brakuje wiedzy.
– Wydawało mi się, że tym właśnie jest religia. Uproszczeniem dla tych, którym trudno się myśli.
Uśmiechnął się.
– W takim razie chyba ci, którzy mają problem z myśleniem stanowią większość, nieprawdaż?
– Zawsze tak jest.
– Cóż, być może. – Hand wypił jeszcze kawy i przyjrzał mi się znad filiżanki. – Naprawdę nie uznajesz żadnego boga? Żadnej siły wyższej? Harlanici są w większości szintoistami, prawda? Albo należą do jakiegoś odgałęzienia chrześcijaństwa?
– Nie jestem żadnym z nich – powiedziałem bezbarwnie
– Więc nie masz schronienia przed nadchodzącą nocą? Żadnego sojusznika, gdy ogrom stworzenia przygniata kręgosłup twej marnej egzystencji jak tysiącmetrowa kolumna z kamienia?
– Hand, byłem na Innenin – Strzepnąłem popiół z papierosa i oddałem mu jego uśmiech prawie nieużywany – Na Innenin słyszałem żołnierzy z mniej więcej tak – rozłożyłem szeroko ramiona – wysokimi kolumnami na plecach, krzyczących do całego spektrum wyższych mocy. I nie zauważyłem, żeby któraś się pokazała. Mogę żyć bez takich sojuszników.
– Nie nam kierować bogiem.
– Najwyraźniej nie. (pl) |