so:text
|
On jest moim szefem, a ja dla niego pracuję. Nie ma między nami żadnej poufałości. Dla mnie to nie jest po prostu „Steven” czy „Steve”, „Stevie” albo „Wielki S.” To Steven Spielberg. Nie zapominam o tym nigdy. Oczywiście dla aktora praca z nim to jak gra w koszykówkę z Michaelem Jordanem. Lepiej trafić po prostu nie można. Każda chwila spędzona w jego towarzystwie sprawia, że uczę się czegoś nowego, że dzięki niemu się rozwijam. Nie o każdym mógłbym coś takiego powiedzieć. Aha, co ważne, Spielberg zupełnie inaczej zachowuje się jako reżyser, a inaczej jako producent. To dwa różne światy. To człowiek, który zdaje sobie sprawę z tego, jak jego obecność działa na ludzi. Wszyscy go podziwiają, ale za tym kryje się także obawa, co powiedzieć, jak się zachować, by nie wypaść na głupka przed największym reżyserem w Hollywood? Nie wiadomo, czy można z nim normalnie porozmawiać, czy nie. I jak mu zasugerować, że się z czymś nie zgadzamy? „Hm, wiesz, Steven, nie wydaje mi się, że to dobry pomysł” – czy ktokolwiek miałby odwagę odezwać się w ten sposób? Dlatego Spielberg stara się zachowywać zwyczajnie, żeby zmniejszyć dystans między nim a rozmówcą. Zapamiętałem na przykład jego uścisk dłoni. Ma to wyćwiczone do perfekcji: nie ściska ręki ani za mocno, żeby człowiek nie wył z bólu, ani za słabo. Po prostu w sam raz. To taki mały szczegół, ale utkwił mi jakoś w głowie. Spielberg jest jak superbohater: człowiek może go podziwiać, ale wie, że nigdy nie będzie taki, jak on. (pl) |