so:text
|
Po zakończeniu semestru zawsze urządzaliśmy wielki jubel. Było bardzo wesoło, hulanka i swawola. I tam zdarzyło się, że się pierwszy i ostatni raz upiłem się. Dostaliśmy świadectwa, trzeba było to oblać. Jak się kończyło, Crux zawsze była ciut niespokojna. Po kryjomu poszliśmy do chłopskiej gospody, śpiewaliśmy pieśni zbójeckie i pili. Szczegółów nie pamiętam, potem to sobie odtworzyłem. Następnego dnia obudziła mnie mleczarka, która mnie znalazła na drodze ze Steyr na Karsten. Byłem w opłakanym stanie. Przychodzę do mojej Crux. Na litość Boską, panie Adolfie, jak pan wygląda! Kąpię się, ona mi robi czarną kawę, potem pyta: a jak tam świadectwo? Zaglądam do torby – nie ma! Chryste Panie! I co ja teraz pokażę matce? Mówię sobie, powiem, że pokazywałem w pociągu, przeciąg zdmuchnął za okno i przepadło! A Crux naciska. Co jest? – Ktoś mi rąbnął! – Mówi się trudno, musi pan zaraz pójść do szkoły, może dadzą duplikat. Ma pan jeszcze w ogóle pieniądze? – Ani grosza… Dała mi pięć guldenów. Idę do szkoły, dyrektor każe mi poczekać. W międzyczasie, okazało się, do szkoły dotarły cztery kawałki tego świadectwa. Po pijanemu, w nieświadomości pomyliłem je z papierem toaletowym. To był koszmar. Co usłyszałem od rektora, nie nadaje się do powtórzenia. Okropność. Przysiągłem na wszystkie świętości na resztę życia rzucić alkohol. Dostałem ten duplikat. Jak ja się krępowałem! Przyszedłem do Crux, a ona: i co powiedział? – Co powiedział, tego kobiecie nie powiem. Ale jedno pani mogę powiedzieć: koniec z alkoholem! To była lekcja, która nie pozwoliła mi nigdy więcej wypić. Pojechałem do domu z lekkim sercem, może nie takim całkiem lekkim, bo widywałem w życiu lepsze świadectwa. (pl) |