so:text
|
Jestem jak najdalszy od mitologizowania zawodu aktora. Dla mnie to jakieś nieporozumienie, kiedy ktoś mi porównuje to do odprawiania co wieczór mszy, wypruwania flaków, czegoś tam przeżywania. Coś przeżyć to ma widz i tylko on. Jest to jedyna prawda o tym zawodzie. Aktor może zwymiotować, zsikać się czy popłakać na scenie, ale jeśli widza nie będzie to obchodzić, nie ma to wtedy żadnego znaczenia. Być może ten, kto nas z tej sceny czy ekranu najbardziej wzrusza i wstrząsa naszą rzeczywistością, umie to robić na pstryknięcie i tylko technicznie? Mnie, jako widza, zupełnie to nie obchodzi. Dla mnie ważne jest to, co ja wtedy czuję. Jakimi środkami aktor to osiąga, pozostaje absolutnie drugorzędną sprawą. Sam jestem aktorem wyznającym dość kontrowersyjną tezę, że dziewięćdziesiąt procent sytuacji, które my, aktorzy, mamy odegrać, zdarzają nam się w życiu na co dzień i to niezapowiedzianie. Nie jesteśmy do nich w żaden sposób przygotowani. Wielkość aktorstwa polega na tym, kiedy ktoś w tej jednej sekundzie jest w stanie uwierzyć w ten cały, założony świat, a potem przekonać do tego widzów. Dlatego jestem bardzo daleki od nadawania temu zawodowi jakiejś większej rangi, jeśli mówimy akurat o pewnym posłannictwie czy misyjności. Chwile szczególne, urzekające owszem się zdarzają, ale naprawdę nie ma powodu robić z tego od razu religii. (pl) |