so:text
|
Samotność jest składową, a w każdym razie konsekwencją indywidualizmu. Nie twierdzę, iż indywidualizm prowadzi do samotności, ani że jeśli tylko zgodzimy się na indywidualizm, to prędzej czy później popadniemy w osamotnienie. Rzecz jest bardziej skomplikowana. Trudno stwierdzić, do jakiego stopnia indywidualizm jako pewna teoria ludzkiej natury uzyskała faktyczną społeczną realność, a więc do jakiego stopnia rzeczywiste społeczeństwa upodobniły się do indywidualistycznego modelu. Wiemy wszak, że nawet używając określenia „społeczeństwa indywidualistyczne” nie twierdzimy wcale, iż składa ją się one tylko z jednostek wchodzących z sobą wyłącznie w relacje kontraktowe. Uważam, iż nowożytny indywidualizm - który nazywam indywidualizmem egalitarnym tak jak reprezentuje go Hobbes, Locke, i Rousseau - zawierał poważny problem, jakiego nie dawało się łatwo rozwiązać: problem tożsamości. Dla Arystotelesa i innych klasycznych filozofów człowiek miał tożsamość wielopoziomową, od najwęższej związanej z jego jednostkowością do najogólniejszej związanej z byciem obywatelem czy filozofem. Samotności nie było, gdyż wszyscy byliśmy określeni przez nasze związki rodzinne, gminne, państwowe, a w każdej z tych funkcji byliśmy relatywnie niezależni, zdobywając właściwe dla niej cechy. Określało nas także dążenie do prawdy, co dodatkowo wzmacniało niezależność. Taki obraz natury ludzkiej doskonale sankcjonował społeczeństwo arystokratyczne i rozmaite formy społecznych hierarchii, lecz skutecznie wykluczał pokusę totalitarną. Istniejące sfery ludzkiej tożsamości nie mogły być ani kontrolowane, ani zawłaszczone przez jedną ideologiczną tożsamość narzuconą czy to przez państwo czy przez partię. Wielopoziomowa tożsamość jest ze swojej istoty nietotalitama. (pl) |