so:text
|
Znowu dochodzą nas wieści o wyrokach śmierci. Dziś wieczorem w sprawie włocławskiej, która trwała 10 dni, zapewne znowu zapadło kilkanaście. Z 11 wyroków w sprawie lubelskiej zatwierdzono 5. Przed 2 tygodniami razem z Wólczyńskim powieszono i drugiego, Śliwińskiego. Końca nie ma i nie widać jeszcze. My już przyzwyczailiśmy się do tych wiadomości. I żyjemy dalej. Myśl nie jest już w stanie objąć zgrozy całej, odczuwa niepokój tylko jakiś, jakiś cień pada na duszę – i obojętność na wszystko coraz głębiej duszę ogarnia. Żyje się, bo nie wyczerpały się siły fizyczne. I wstręt się rodzi do siebie za to życie. I pozostaje jedno z dwojga: albo stoczyć się na samo dno…, albo odrzucić od siebie wszelką myśl o życiu własnym, o szczęściu i pójść drogą „odkupienia” winy swojej, winy ludzkości – drogą „męczeństwa”. Tyle razy pisałem o radości życia i potędze jego, o dniu jasnym, wiosennym, o czarodziejskiej muzyce, o pieśni wymarzonej, o kraju z bajki, o kraju prawdziwym. Dziś jeszcze mówiłem o tym towarzyszowi memu, przed kilku dniami pisałem o tym do towarzysza, któremu na obczyźnie, w kraju cudownie pięknym, smutno i pusto, i obco. A teraz, gdy piszę te słowa, zawsze, jak cień złowrogi, pada na mą duszę myśl: „umrzeć powinieneś” – to najlepsza droga. Nie! Będę żył – nie odbiorę sobie życia: wiążą mnie czucia innych i praca moja, a może tęsknota i nadzieja, że wrócą czasy pieśni, nadzieja nieuświadomiona, nadzieja, którą tęsknota stara się wpoić. (pl) |