so:text
|
Weźmy niektórych poetów. Niektórzy mają bardzo dobre początki. W tym, jak piszą, jest błysk, płomień, skłonność do ryzyka. Dobry pierwszy lub drugi tomik, po czym masz wrażenie, że zaczynają się rozdrabniać. Rozglądasz się, a oni już uczą TWÓRCZEGO PISANIA na jakimś uniwersytecie. Teraz uważają, że wiedzą, jak PISAĆ, i mają zamiar uczyć tego innych. To choroba: zaakceptowali siebie. Nie do wiary, że mogą to robić. To tak, jakby jakiś przyszedł i próbował mi wytłumaczyć, jak pieprzyć, bo uważa, że sam dobrze pieprzy. Jeśli są jacyś dobrzy pisarze, to myślę, że oni nie jeżdżą, nie chodzą, nie rozmawiają, myśląc "jestem pisarzem". Żyją, bo nie ma nic innego do roboty. To się nawarstwia: horrory i niehorrory oraz te rozmowy, przebite opony i koszmary, krzyki, śmiechy i zgony oraz długie przestrzenie zerowe i cała reszta, to zaczyna się sumować i wtedy widzą maszynę do pisania, siadają i to się wylewa, bez planu, przychodzi do głowy - o ile nadal sprzyja im szczęście. (pl) |